niedziela, 9 czerwca 2013

Chapter One

Nasączone deszczem paryskie powietrze uderzyło mnie w twarz, gdy wyszłam z niesamowitego muzeum figur woskowych. Mimo, że od zawsze mieszkałam we Francji to miejsce nadal stanowiło dla mnie zagadkę. Kochałam tam przebywać, czułam się wtedy bliżej przeszłości. A to była moja ostatnia wizyta tam na... nie wiedziałam jeszcze na jak długo, ale byłam pewna, że będę bardzo tęsknić. Naciągnęłam na głowę kaptur mojego granatowego płaszcza i pobiegłam do domu. Mała kamieniczka, z niewielkimi oknami, które zawsze zasłonięte były kolorowymi firankami jak najbardziej była moim azylem. To miejsce również miałam opuścić... Kolejny raz zastanowiłam się, czy dobrze zrobiłam, decydując się na przeprowadzkę do matki i kolejny raz uznałam , że nie miałam innego wyjścia. ''Londyn też jest piękny'' - pomyślałam. Przecież tam też znajdę swój azyl, powieszę kolorowe firanki  w oknach domu mojej mamy i pomaluję ściany na beż, napiszę na nich listę rzeczy, które chce zrobić przed śmiercią i pomaluję drzwi czerwoną farbą. ''Jasne"- szeptało moje serce - "Ale tam nie przeżyjesz pierwszego pocałunku, pierwszej kłótni z przyjaciółką i pierwszego samodzielnego kroku". Czemu to musiało być tak cholernie trudne?? Czemu nie mogłam po prostu spakować manatków i iść na lotnisko, a potem zwyczajnie zapomnieć i zacząć żyć od nowa? Może dlatego, że dom bez taty wydawał mi się być zbyt pusty, żebym mogła z niego wyjść. Tak, jakby te wszystkie kąty miały nie poradzić sobie z samotnością i dlatego tak trudno było mi je zostawić. W rzeczywistości przeprowadzkę uważałam, za swego rodzaju zdradę wobec taty. Weszłam na 3 znajome schodki przed moimi drzwiami i zdałam sobie sprawę, że już więcej po nich nie wejdę. Przełknęłam ślinę i wbiegłam do domu nawet nie zatrzymując się, żeby przekręcić klucz w zamku. Znowu zapomniałam ich zamknąć. Nie miałam nikogo, kto mógłby mi o nich przypomnieć. Skierowałam się w stronę kuchni, rzuciłam tam na ziemię swoją torbę i otworzyłam pustą, wyłączoną z kontaktu lodówkę. Zaczęłam gorączkowo przeglądać szafki, w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, ale nic takiego się tam nie znajdowało. Usiadłam na ziemi i podciągnęłam nogi pod brodę, a z moich oczu popłynęła słona woda. Załkałam cicho i jeszcze raz rozejrzałam się po pustym pomieszczeniu. Wstałam i najszybciej jak mogłam wspięłam się po schodach do mojego pokoju. Walizki stały zapakowane przed łóżkiem i wręcz prosiły się, żeby je rozpakować. Chwyciłam za zimne, plastikowe rączki i zaciągnęłam je na parter. Tam ostatni raz przeszłam się po pomieszczeniach i wyszłam, zostawiając w oknach moje kolorowe firanki. Stanowiły one obietnicę, obietnicę mojego powrotu. Zamknęłam drzwi i nie oglądając się ze siebie ruszyłam na lotnisko. Deszcz moczył mój cienki płaszczyk, a mokre włosy lepiły się do szyi, ale ja nie zatrzymywałam się, żeby je poprawić. Wiedziałam, że gdybym choć na chwilę stanęła w miejscu cała moja, dopiero co, zdobyta odwaga wyparowałaby w mgnieniu oka. Zawróciłabym i zaszyła się w ciepłym kocu na kanapie, a potem płakała, oglądając telewizję. O 20 zjawiłam się na lotnisku, przeszłam przez odprawę i wsiadłam do samolotu. Tutaj zaczynało się moje nowe życie. Pomachałam, oddalającej się z każdą sekundą, Wieży Eiffela i zamknęłam oczy, tłumią pojawiające się pod moimi powiekami łzy. Od tej chwili nie ma czasu na rozczulanie się nad sobą. Zaczyna się prawdziwe życie i czy tego chcę czy nie, muszę stawić mu czoło.



I oto jest rozdział pierwszy :)) Zaczynam bloga, już po raz kolejny i mam nadzieję, na wasze wsparcie :)) Jeśli przeczytałyście to proszę o komentarz, to dla mnie ważne, bo chcę wiedzieć czy podoba się wam mój nowy pomysł :) Jeszcze wszystko dopracowuję xD
~voldzio :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz